Śmierć jest silniejsza od miłości w tym sensie, że zabierając jedno z pary zakochanych, raz na zawsze likwiduje całą miłość, którą ta osoba nosiła w sercu. Definitywnie.
Z drugiej jednak strony, miłość jest nieporównywalnie silniejsza od śmierci, ponieważ uczucie w sercu drugiej, teraz osamotnionej osoby, nie gaśnie tak jak światło gasnące po tym, gdy przestanie dopływać zasilający je prąd elektryczny. Wręcz przeciwnie: ono nadal żyje, płonie, świeci, błyszczy, w niewytłumaczalny sposób podsycane jakimś niewidzialnym paliwem. Z czasem płomień przygaśnie, nieraz do stopnia przypominającego żarzenie się - choćby po to, by zrobić miejsce dla nowego płomienia, albo by w osamotnionym sercu nie wypalić dziury na wylot - ale nie znika. Nie gaśnie. Jest, w tej czy innej formie, dając o sobie znać i przypominając w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Do końca życia, do momentu, gdy pojawi się sędzia z gwizdkiem i oznajmi koniec meczu. I ze względu na remis nakaże dogrywkę, choć już na innym , niebieskim boisku.
Jak na pogodny i spokojny sobotni ranek oraz moją niepoważną i nieodpowiedzialną osobę to strasznie górnolotne słowa, za co bardzo przepraszam. Pewnie jeszcze nie zaczęłą działać poranna kawa. :)
Bardzo dziękuję :).Link jest tylko do Holdena bo się nie da dwóch podpiąć.
Dostałam od Emmy
Dziękuję bardzo Emmo.Przekazuję Nivejce za coporanny uśmiech i Idzie za świata opisywanie.
Dostałam od Idy za wielokropki
........dziękuję......:)......i przekazuję dalej:Barei http://nalesnikiem-do-nieba.blogspot.com/ za cudne poetyckie gotowanie i Agnieszce http://odwroconaperspektywa.blogspot.com/ za piękne Anioły....na które mam nadzieję się doczekac i tu.....
7 komentarzy:
Ja raczej wskazałbym na remis.
Śmierć jest silniejsza od miłości w tym sensie, że zabierając jedno z pary zakochanych, raz na zawsze likwiduje całą miłość, którą ta osoba nosiła w sercu. Definitywnie.
Z drugiej jednak strony, miłość jest nieporównywalnie silniejsza od śmierci, ponieważ uczucie w sercu drugiej, teraz osamotnionej osoby, nie gaśnie tak jak światło gasnące po tym, gdy przestanie dopływać zasilający je prąd elektryczny. Wręcz przeciwnie: ono nadal żyje, płonie, świeci, błyszczy, w niewytłumaczalny sposób podsycane jakimś niewidzialnym paliwem. Z czasem płomień przygaśnie, nieraz do stopnia przypominającego żarzenie się - choćby po to, by zrobić miejsce dla nowego płomienia, albo by w osamotnionym sercu nie wypalić dziury na wylot - ale nie znika. Nie gaśnie. Jest, w tej czy innej formie, dając o sobie znać i przypominając w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Do końca życia, do momentu, gdy pojawi się sędzia z gwizdkiem i oznajmi koniec meczu. I ze względu na remis nakaże dogrywkę, choć już na innym , niebieskim boisku.
Jak na pogodny i spokojny sobotni ranek oraz moją niepoważną i nieodpowiedzialną osobę to strasznie górnolotne słowa, za co bardzo przepraszam. Pewnie jeszcze nie zaczęłą działać poranna kawa. :)
..z tego wynika, że dobrze Cię przydybać z rana - szczery wtedy jesteś ?...
...pozdrawiam słonecznie i dziękuję :)....
Makabryczna ta wizja krańców... jak dla mnie oczywiście.
Orfeusz i Eurydyka Małgosiu...poszedł za nią do piekła przecież :)
niezwykłą wizja
dziękuję i pozdrawiam Rebeko :)
Ciekawa wizja końca świata.
Prześlij komentarz